wtorek, 4 sierpnia 2015

Rozdział XXIX

"ona miała czuć się dobrze, on miał czuwać

Coś pękło, kiedy przyszła codzienność[..]"




Kolejne dni minęły dość spokojnie w porównaniu do tego co działo się podczas ogniska. Z Mattem dogadywaliśmy się dobrze, nawet bardzo. Widziałam jak mój brat zerka na nas tym swoim wzrokiem. Biedny, nie wiedział o całej sytuacji z Andersonem i nadal liczył, że coś z nas będzie. Nie będę go wyprowadzać z błędu, bo po co? Niestety moje dni wolności szybko mijały i po kilku dniach znalazłam się w Szczyrku na zgrupowaniu. Na całe szczęście już nie byłam nowa i czułam się zdecydowanie lepiej. Skład nie zmienił się za bardzo, dołączyły dwie nowe dziewczyny obydwie przyjmujące. Patrząc na nie od razu przypomniało mi się jak ja się stresowałam w zeszłym roku, dlatego też od razu przygarnęłyśmy je do siebie z Zuzą i Marceliną. Jak się okazało Julka była 3 lata ode mnie starsza i grała w Rosji ostatnie dwa sezony, a Olga 2 lata ode mnie starsza zrobiła wielką furorę w lidze niemieckiej. Mimo to, że czułam sie pewniejsza siebie i spokojniejsza psychicznie to ten rok od zeszłego pod względem fizycznym nie różnił się niczym. Trening -> jedzenie -> sen -> trening.. i tak cały czas. Czyli nic nowego. Tylko grafik miałyśmy trochę bardziej napięty. Zaczęłyśmy delikatnie, ale wszystkie turnieje w których startowałyśmy miały nas przygotować do Mistrzostw Europy które odbywały się we Włoszech. Trafiłyśmy do dość trudnej grupy - Włochy, Belgia i Słowacja. Większość mediów mówiło, że jesteśmy na przegranej pozycji, ale to nas nie martwiło. Chciałyśmy pokazać się z jak najlepszej strony. Ale już od samego początku miałyśmy problemy. Torby z rzeczami treningowymi zginęły na lotnisku i dostaliśmy je dopiero po dwóch dniach. Potem okazało się, że Zuza ma problemy z plecami i nie wiadomo czy będzie mogła grać w pierwszym spotkaniu. A do tego wszystkiego dopadła mnie choroba. Jak coś się zaczyna dziać to na maksa. Na całe szczęście doktor Sobieszewski postawił mnie do pionu a magiczne ręce Michała zdziałały cuda i Zuza razem ze mną stawiła się w wyjściowej 6 na mecz z Belgią. Hala była w połowie pełna, i co dziwne włoscy kibice przyłączyli się do naszego klubu kibica i głosno krzyczeli 'Polska'. Mecz nie należał do najtrudniejszych, Chyba trafiłyśmy na gorszy dzień Belgijek na całe szczęście i po niecałych 2 godzinach mecz zakończył się wynikiem 3:1 dla nas. Kolejny mecz poszedł jeszcze szybciej. Pierwsze dwa sety Słowaczki stawiały jakiś opór ale nasz zespół grał jak z nut. Wychodziła nam każda akcja. Czasami same byłyśmy w szoku jak mogło nam to wyjść. Po dość gładkiej wygranej został nam najtrudniejszy przeciwnik. Mimo to, że walczyłyśmy jak przysłowiowe lwice mecz zakończył się wygraną Włoszek 3;2. W drugiej fazie trafiłyśmy na Serbki, które były bardzo osłabione, ale i tak nie chciały łatwo oddać zwycięstwa. Niestety musiały uznać naszą wyższość i dzięki temu znalazłyśmy się w półfinale. No ale gorzej trafić nie mogłyśmy. Po dwudniowej przerwie miałyśmy grać z obecnymi mistrzyniami - Rosją.  Ta dwudniowa przerwa nie zadziałała na nas lepiej. Zamiast zebrać siły i odpocząć, to zadziałała ona kompletnie odwrotnie. Na boisko wyszłyśmy całkowicie rozbite i Rosjanki ograły nas jak małe dzieci. Byłam tak cholernie zła. Nie miałam zielonego pojęcia co robiłyśmy nie tak. Mimo to, że taktyka była zmieniana kilka razy to i tak nie potrafiłyśmy nic zagrać.
- Ej, tylko mi tu nie płacz - powiedział siadając obok mnie Michał
- Ale czy Ty to widziałeś? - zapytałam ze złością w głosie - co sie do cholery stało?!
- Każda z was jest po ciężkim sezonie w klubie i to zaczęło się dawać we znaki. Głowa do góry - powiedział czochrając mnie po głowie - musicie spiąć dupę i zagrać jutro z Niemkami jak najlepiej.
- Będzie ciężko - oznajmiłam.
- Co będzie? Kto to mówi? główny motywator zespołu. Ruszaj się i idź do dziewczyn. Przecież to Ty zawsze mówisz, że będzie dobrze. To nie ja jestem od tego. No podnoś się i leć do nich. - zakomunikował i wszedł do swojego pokoju.
Miał racje, przecież nie można się poddawać. Jesteśmy świetnym zespołem i razem możemy wszystko. Przecież to w nas wszyscy wątpili a zaszłyśmy tak daleko. Musimy im pokazać co potrafimy i, że zawsze walczymy do końca.  - Dokładnie to co pomyślałam powiedziałam dziewczyną. Nie wiem czy ich nastroje się trochę poprawiły czy przyznały mi racje i uśmiechnęły się, tylko po to, żeby było mi miło.
Następnego dnia na boisko wyszłyśmy w bojowych nastrojach. Jak sie okazało nie tylko my. Podczas meczu było pełno zgrzytów między nami a Niemkami. Nie grały czysto, a pod siatką można było usłyszeć wiele ciepłych słów. Na początku piątego seta, po ataku jednej z Niemek,  Zuza dostała w głowę piłką i natychmiast upadła na parkiet. Od razu do niej podbiegłam i zaraz za mną pojawił się cały sztab medyczny. Na całe szczęście była przytomna, ale nie dała rady grać dalej mimo to, że upierała się, że da. Kręciło jej się w głowie i po zniesieniu jej z boiska trener zażądał przerwę podczas której zabrał mnie na bok.
- Olka, za Zuzę zaraz wejdzie Marcelina. - zakomunikował - musisz pokierować dziewczyny.
- Ale, że ja? - zapytałam
- A kto inny? Ruszaj się i rozgrywaj najlepiej jak potrafisz, a przecież dobrze wiem co umiesz - oznajmił i poklepał mnie po plecach.
Na całe szczęście wynik nam sprzyjał. Marcelina dobrze weszła w mecz. Wszystko wydawało się być na dobrej drodze do zwycięstwa, ale nasze przeciwniczki zdobyły 4 punkty pod rząd zagrywką. Było 14;15 dla nas i moja zagrywka. Wydawało mi się, że żołądek miałam w buzi. Tak bym chciała żeby ten mecz się już skończył. Usłyszałam gwizdek zezwalający na serw i uderzyłam. Wydawało mi się, że czas stanął. Piłka leciała i leciała, aż w końcu upadła idealnie na lini końcowej. Po czym usłyszałam długi i głośny dźwięk gwizdka, a zaraz po nim na boisko wpadły wszystkie dziewczyny, a ja usiadłam na parkiecie. 'Mamy medal' pomyślałam, a po moim policzku spłynęła łza szczęścia.
- Mówiłem, że dasz radę - powiedział Michał po czym przerzucił mnie przez ramię i zaniósł mnie do dziewczyn podskakując radośnie.
To było niby tylko 3 miejsce, ale dla mnie to było coś. Uśmiech nie schodził mi z twarzy. Świętowaliśmy cały wieczór i noc. Nawet Fercenc z nami poszedł.
Rano z bólem głowy zostaliśmy przewiezieni na lotnisko, a potem skierowaliśmy się do Warszawy. Na lotnisku było pełno ludzi. Liczyłam, że może przyjedzie też Alek, ale przecież grali własnie turniej we Włoszech. Kiedy rozdałyśmy wystarczającą ilość autografów przenieśliśmy się na rynek gdzie zabawa dalej trwała. Schodząc ze sceny usłyszałam, że ktoś mnie woła, Odwróciłam się, i zobaczyłam mojego chrześniaka który w ręku trzymał bukiet tulipanów. 'Gratuluję' powiedział poważnym głosem po czym wręczył mi kwiatki. Zaraz za nim stanął mój brat.
- Mała byłaś świetna - oznajmił i przytulił mnie - chłopaki kazali cię wyściskać i powiedzieli, że zazdroszczą takiej siostry.
- Pojedziemy do domu? - zapytałam - chce do mamy.
- Taka duża i chce do mamy - odpowiedział śmiejąc się - jasne, już jedziemy.
Z dziewczynami umówiłyśmy się na dalsze świętowanie za kilka dni, bo przecież w końcu mam moje upragnione 2 tygodniowe wakacje.
Podeszłam do drzwi wejściowych, które jak się okazało były zamknięte. Kiedy w końcu znalazłam w torbie swój komplet kluczy od razu skierowałam się do kuchni licząc na to, że tam znajdę rodziców. Jednak nie. 'Może pojechali na zakupy' rzucił gdzieś z tyłu Misiek. Zrobiło mi się przykro. Liczyłam, że będą w domu i będziemy mogli świętować. Skierowałam się do salonu i nagle zza kanapy wyskoczyli rodzice, Bartek z Natalią i Dagmara trzymając w ręku wielką kartę z napisem 'MISZCZ'.
Od razu się uśmiechnęłam. No tak, można było się tego spodziewać. Kiedy już wszyscy mi pogratulowali tata oznajmił, że trzeba rozpalić grilla. Jak powiedział tak też zrobił. Byliśmy już wszyscy najedzeni pysznościami z grilla które przygotowała mama gdy zadzwonił dzwonek do drzwi. ' Ola, pójdziesz otworzyć?' zapytała mama na co ja tylko kiwnęłam twierdząco głową. Gdy otworzyłam drzwi moim oczom ukazała sie ręka ze słonecznikiem w ręku, a za chwilę wychyliła się głowa z blond loczkami.
- Ale co Ty tu.. - aż zaniemówiłam z wrażenia.
- No przecież przez telefon nie będę Ci gratulował - oznajmił łapiąc mnie w pasie - faceci też lubią brąz - zakomunikował i mnie pocałował.
Tak bardzo się cieszyłam, że mam go obok. Miałam obok siebie mojego faceta i najbliższych, a no i brązowy medal. Więcej do szczęścia nie było mi potrzebne. No ale jak to się mówi wszystko co dobre szybko się kończy i nim się obejrzałam siedzieliśmy z Alkiem na balkonie w naszym mieszkaniu. Jutro miałam mieć pierwszy mecz sezonu. Zespół prawie wcale się nie zmienił, a ja dostałam awans - zostałam kapitanem.
Kolejne tygodnie wyglądały prawie jak w bajce. Wygrałyśmy wszystkie dotychczasowe mecze, ja czułam się spełniona w tym co robie a do tego wszystkiego idealnie dogadywaliśmy się z Aleksem. Do czasu. W połowie listopada podczas meczu Alek skręcił kolano. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że nie jest najgorzej, jednak potem okazało się, zerwał więzadło w kolanie. 3 dni po wystawieniu diagnozy czekała go artoskopia, która na całe szczęście poszła sprawnie i następnego dnia zabrałam go do domu. Po powrocie do domu było wszystko dobrze, ale z dnia na dzień robił się coraz bardziej nieznośny, i coraz częściej się kłóciliśmy. Któregoś dnia po wygranym meczu oznajmiłam mu, że wychodzę z dziewczynami.
- Nie będziesz nigdzie szła - zakomunikował stając w drzwiach.
- A to niby dlaczego? - zapytałam
- Masz zostać ze mną, jasne?
- Alek, z kolanem jest coraz lepiej, możesz iść z chłopakami na piwo, nikt Ci nie broni.
- Masz zostać! - krzyknął, a kiedy odpowiedziałam mu, że nie zostanę podniósł na mnie rękę. Wtedy moje oczy powiększyły się do wielkości pięciozłotówek, a po chwili zaszkliły się. Chyba sam był w szoku, że chciał mnie uderzyć i opuścił rękę. Wtedy mnie nie uderzył, ale kilka tygodni później już tak. I stało się to czymś normalnym. Uderzył, a później wydawało mu się, że wszystko między nami jest po staremu. Nie bolało mnie to fizycznie, ale psychicznie. Nie miałam pojęcia, co się dzieje z moim chłopakiem, którego przecież tak bardzo kocham. Wiele razy starałam się z nim o tym rozmawiać, ale to nic nie dawało. Nikt nie wiedział, co się między nami działo. Kiedy wychodziliśmy do miasta ze znajomymi lub gdy przyjechali do nas jego lub moi rodzice udawaliśmy, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Jedyną osobą, która domyślała się, że coś jest nie tak był Matt. Kiedy grali razem ze Skrą we Włoszech przyjechał do mnie. A ja podczas spotkania rozpłakałam mu się, jak małe dziecko. Ale nic mu nie powiedziałam, bo co miałam, mu oznajmić, że 'osoba którą tak kocham mnie bije'? Nie było takiej opcji. Po tym spotkaniu Anderson, dzwonił do mnie częściej, kiedy Alek się o tym dowiedział wpadł w jeszcze większy szał niż zwykle. Wtedy na prawdę się go bałam.. Ale musiałam być dzielna, czekał nas ostani mecz - finał. To było coś o co walczyłyśmy cały sezon, i w rezultacie udało nam się. Zostałyśmy mistrzyniami Włoch! Po meczu podszedł do mnie Alek z wielkim bukietem kwiatów i mnie przeprosił, za to wszystko co się działo między nami i obiecał, że już wszystko bedzie dobrze. I uwierzyłam w to, przecież tak bardzo chciałam, żeby wszystko wróciło do normy. Nie zdenerwował się nawet kiedy oznajmiłam mu, że wychodzimy z dziewczynami świętować i, że wrócę następnego dnia około południa.
I ruszyłyśmy w miasto, przecież było co świętować. Kiedy dziewczyny się jeszcze bawiły, ja chciałam już być obok Alka w łóżku, i chwilę przed 5 zamówiłam taksówkę i skierowałam się w stronę mieszkania. Po cichu przekręciłam zamek w drzwiach i skierowałam się do naszej sypialni. Ale to co zobaczyłam przerosło moje oczekiwania. Moje miejsce zostało zajęte przez naszą klubową panią statystyk. Byłam cholernie zła i cała się trzęsłam. W nerwach zgarnęłam tylko swoją torebkę i wyszłam trzaskając drzwiami. Chciałam stąd jak najszybciej wyjechać i być w domu. Dlatego skierowałam się na lotnisko. Najbliższy samolot do Polski za 3 godziny. Nie miałam innego wyjścia, usiadłam w kawiarni i czekałam. A w środku wszystko się gotowało. Co chwilę dostawałam wiadomości od Alka na przemian z telefonam. Kiedy nie odbierałam musiał się domyślić gdzie jestem i przyjechał na lotnisko. Chciał się tłumaczyć. I chyba nawet to robił, ale ja gdzieś po pierwszym zdaniu wyłączyłam się i zastanawiałam się, co takiego zrobiłam, że spotkała mnie taka kara. Kiedy się ocknęłam, on już nic nie mówił. Spojrzałam na niego ze łzami w oczach i skierowałam się w stronę terminalu. Nie chciałam już być tutaj dłużej, nie chciałam, żeby mnie tak przeszywał wzrokiem, nie chciałam go tutaj, nie chciałam go już wcale.



Jest! Powstał! Wiem, że czekałyście bardzo długo i przepraszam. Przepraszam, za wszystkie błędy które pojawiły się w tym rozdziale.
Chciałabym też wam podziękować, za to, że mimo mojej długiej nieobecności zaglądacie tutaj. Nawet nie wiecie jak motywują wasze komentarze. Nie obiecuje kiedy będzie następny, bo to nie ma większego sensu. Bądźcie cierpliwe! :*