piątek, 19 kwietnia 2013

Rozdział IV



'Nie ma zbyt wiele czasu, by być szczęśliwym. Dni przemijają szybko. Życie jest krótkie. W księdze naszej przyszłości wpisujemy marzenia, a jakaś niewidzialna ręka nam je przekreśla. Nie mamy wtedy żadnego wyboru. Jeżeli nie jesteśmy szczęśli­wi dziś,jak potrafimy być nimi jutro? '-Phil Bosmans


Słońce dostawało się do mojego pokoju bez żadnego problemu, a przy okazji raziło mnie w oczy. Musiało być już późno. Moich ‘łóżkowych partnerów’ (jakkolwiek to zabrzmi) nie było w łóżku. Słyszałam z dołu jak Oliwer prowadził zaciętą dyskusję z moim tata, a więc jeden zlokalizowany, a drugi. Wstałam z łózka, i od razu zobaczyłam stojącego na balkonie w samych bokserkach i kubkiem w ręku- Matta.
- Jak się spało? – zagadałam stając w drzwiach balkonowych.
- Powiedzmy, że dobrze – odpowiedział ziewając.
- Powiedzmy? –zapytałam.
- Około 8 twój chrześniak zrobił mi pobudkę – wytłumaczył – ale nawet nie byłem świadomy, że będziemy w stanie się dogadać, chłopak ogarnia angielski, tzn. ok ja trochę próbowałem po polsku, ale wiesz jak jest z moim polskim, i trochę na migi i jakoś poszło. Tak więc ja od dobrych 3 godzin jestem na nogach.
- Oliwer się pewnie osłuchał z tym językiem, sporo czasu spędza z Miśkiem w klubie, a tam większość rozmów odbywa się po angielsku. No tak.. a twój polski pozostawia wiele do życzenia, jeżeli w ogole możemy powiedzieć, ze ty mówisz po polsku. – powiedziałam z ironią.
- To dlatego, że nie mam dobrego nauczyciela – oznajmił.
- Wypraszam sobie. –odpowiedziałam oburzona.
- Dobra dobra, już nie udawaj. Co planujemy na dzisiaj? Może jakaś impreza? –zapytał.
- A to już sobie odpocząłeś? Oczywiście jak masz ochotę to możemy iść. Chociaż, nie. Dzisiaj musimy niestety odpuścić – powiedziałam śmiejąc się.
- Dlaczego? –zapytał ze smutkiem w głosie.
- Po pierwsze i najważniejsze obiecałam Oliwerowi, że pójdziemy do zoo, a po drugie na 14 idę do lekarza, wiec dzisiaj będziesz miał jeszcze czas na regenerację.

Chcąc nie chcąc Matt  zgodził się. Zeszliśmy na dół, Oli już szalał w ogrodzie, a mama jak zawsze o tej porze roku, robiła coś w ogródku. Zjedliśmy śniadanie, które przygotował nam tata, który dzisiaj miał wolne, po czym ja poszłam się wykąpać, a Matt poszedł do mamy do ogrodu.
Pierwszy raz od operacji założyłam sukienkę. Mimo to, że blizna na kolanie nie była zbyt duża nie lubiłam jej pokazywać, ale pogoda była tak ładna, że nie miałam zamiaru  ‘kisić się’ w długich spodniach. Kiedy schodziłam po schodach tata zapytał się czy to może jakaś specjalna okazja że tak ładnie się ubrałam.
W sumie, dawno już nie założyłam nic ładnego, nie miałam dla kogo ani po co, a jeszcze po operacji ubierałam luźne rzeczy, bo i tak siedziałam całe dnie w domu, i tak nikt poza rodzicami i od czasu do czasu Miśkiem z rodziną lub Kamilą mnie nie widział. Często myślę, że to w czym jestem ubrana świadczą o tym jak się czuje. Kolorowa, letnia sukienka idealnie pasowała do mojego nastroju. Wyszłam na dwór, powiedziałam Oliwerowi, że jak wrócimy od lekarza to pojedziemy do zoo, po czym razem z Mattem pojechaliśmy do gabinetu doktora Polińskiego.

Chwilę przed 14 byliśmy przed poradnią. Stwierdziłam, że pójdę sama, a Matt poczeka na mnie w samochodzie. On nie protestował, stwierrdził, że się trochę prześpi, bo jednak pobudka o 8 rano zrobiła swoje.
Radosnym krokiem  weszłam do poradni, przywitałam się z recepcjonistką, po czym skierowałam się w stronę gabinetu. Zapukałam i otworzyłam drzwi. Przy biurku siedział, wysoki szczupły mężczyzna ok 50 lat- doktor Piotr, znaliśmy się już kilkanaście lat i on chyba wszystko wiedział o moich wszystkich kościach i najdrobniejszych kostkach. Ruchem ręki zaprosił mnie do środka i poprosił abym usiadła.
- Ola, jak się domyślasz nie ściągnąłem Cię tutaj żeby wypić kawę, tylko musimy porozmawiać. – jego głos brzmiał bardzo poważnie. – Ponieważ, po operacji nie wszystko nam się zgadzało, zrobiliśmy ci serie badań i wyszło nam, że.. – uciął w połowie zdania.
- Co wyszło? – zapytałam zniecierpliwiona.
- Okazało się, że masz bardzo rzadką chorobę stawów. – powiedział.
- I? Przecież takie rzeczy się leczy – odpowiedziałam.
- No właśnie, i tu jest największy problem. Tej choroby się nie leczy, ta choroba nie jest szkodliwa. Ujawnia się dopiero wtedy gdy ktoś byt mocno obciąża swoje stawy sportem tak jak Ty.
- Czyli co? - zapytałam z wyrzutem.
- Powinnaś skończyć z siatkówką. To nie ma dalej sensu, te zerwane więzadła i pęknięta łąkotka to był tylko początek, po prostu twój staw kolanowy tego nie wytrzymał, jeżeli nie przestaniesz trenować przyjdzie czas na drugie kolano, później pewnie będzie problem ze stawami skokowymi, następnie wrócimy znowu do kolan, a może przyjdzie czas na ręce. To się mija z celem, jeżeli nie przestaniesz to co chwilę będziesz miała operację, później pół roku będziesz dochodziła do siebie, i wracała na kilka miesięcy do treningów. A gdzie znajomi, rodzina i szkoła?
- Ale.. – poczułam jak do moich oczu napływają łzy.
- Musisz się z tym pogodzić żaden lekarz nie wystawi ci zgody na to, żebyś brała udział w jakimkolwiek turnieju, a jeżeli nawet takiego znajdziesz, to sama sobie zrobisz krzywdę grając dalej.
- Ale Pan sobie nie wyobraża ile dla mnie znaczy siatkówka, ona mi pomogła przetrwać kiedy było naprawdę źle, ja nie mogę tak po prostu skończyć.
- Ja Cię rozumiem, wiem co się działo przecież znamy się nie od dziś, ale musisz skończyć z trenowaniem,  twój organizm tego nie wytrzyma, może nie tyle organizm co stawy.
- Nie można z tym nic zrobić? – pytałam z nadzieją.
- Szukałem wszędzie i rozmawiałem z innymi lekarzami, ale po prostu czasami są już takie przypadki i niestety nic nie da się z tym zrobić, przykro mi OIa.

 Wstałam z krzesła i rzuciłam gdzieś po cichu ‘do widzenia’. Szłam przez korytarz, a w mojej głowie cały czas brzmiało zdanie ‘ musisz skończyć z trenowaniem’. Na mojej twarzy pojawiały się pojedyncze łzy. Kierowałam się w stronę samochodu, kiedy Matt mnie zobaczył od razu wysiadł z auta. Podszedł do mnie i pytał co się dzieje. Ja nie miałam najmniejszej ochoty rozmawiać, rozpłakałam się jeszcze bardziej, starałam się to zahamować ale im bardziej się starałam tym więcej łez wydobywało się z moich oczu. Amerykanin przytulił mnie do siebie, a ja mocno wtuliłam się w niego. Czułam, że jego koszulka staje się coraz bardziej mokra, a on cały czas mnie obejmował i gładził ręką moje włosy.

Po paru minutach opowiedziałam mu czego się dowiedziałam, cały po moich policzkach spływały łzy. Widziałam po Andersonie, że nie ma pojęcia co powiedzieć. Nie potrzebowałam, tego żeby się odzywał, chciałam tylko, żeby był tutaj. On w ciszy zaprowadził do samochodu. Nie chciałam jechać jeszcze do domu, nie w takim stanie, pokierowałam Matta w jedno ze spokojniejszych miejsc jakie znam. Tam ja próbowałam się uspokoić, a Amerykanin nie odezwał się słowem, siedział obok i trzymał mnie za rękę.



Tak więc akcja nabrała trochę tempa, jak wam się podoba, czy ta ktoś to opowiadanie? :) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz